7 października 2011

Ach, co to był za dzień!

Czwartek w tym tygodniu okazał się dniem relaksu i gier planszowych. Popołudnie spędziliśmy z Ptaszkiem grając w trzy różne tytuły: nowiutki Jaipur, Puerto Rico i Geniusza. Dawno się tak nie nagrałem.

 Jaipur wypadł bardzo sympatycznie, zgodnie ze spodziewaniami. Rozgrywka trwa do pół godziny, składa się z dwóch lub trzech rund (bo gra się do dwóch zwycięstw), co daje przegranej stronie szansę na odgryzienie się lub... totalną porażkę. :) Gra jest najwyraźniej z gatunku "takich przyjemnych", tzn. nie jest specjalnie angażująca umysłowo, ale jednocześnie daje satysfakcję (przynajmniej zwycięzcy...). Do tego jest bardzo ładna, no i są w niej wielbłądy, sporo wielbłądów. O bardziej wyczerpujący opis i ocenę gry pokuszę się za jakiś czas - muszę jeszcze w nią trochę pograć.
Żetony do Jaipura rozłożone. Na pierwszym planie szaszłyk z żelków - Ptaszek przyrządził go z okazji nabycia nowej gry! Niestety, wbił sobie przy tym patyczek w palec i trochę przez to płakał podczas gry.:(

Karty z Jaipura. W centrum trzy wielbłądy czyli kwintesencja tej gry. W trakcie rozgrywki krążą po całym stole, ale i tak na końcu ja mam ich zawsze najwięcej...

Puerto Rico dalej fajne, ale zdaje mi się, że wariant dwuosobowy jest jednak nieco mniej wymagający. Jak gdyby - bardziej wybacza błędy. A do tego, jak już pisałem, panuje niespotykana w tej grze obfitość: faz, towarów, pieniędzy. Tak czy inaczej, grało się świetnie i niedługo - 35 minut!
Geniusza Ptaszek wyciągnął w ramach deseru. Przyznam, że wolę go w roli ciastka między posiłkami. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz